14. American Film Festival: Dzień pierwszy

Tradycją staje się powoli fakt, że Wrocław przyjmuje nas listopadowym ciepłem. Tuż przed rozpoczęciem 14. edycji American Film Festival nie jest inaczej. Bogaty program festiwalu ma sporo do zaoferowania. Znalazło się w nim 126 produkcji: 32 krótkie metraże i 94 długich metraży (o sześć więcej niż w roku ubiegłym). W programie znalazły się m.in. druga część retrospektywy Roberta Altmana oraz przegląd twórczości Alexa Rossa Perry’ego, o czym odrobinę więcej w dalszej części relacji. Wszyscy śledzący moje coroczne relacje wiedzą, że nie jestem wielkim zwolennikiem, gdy w Spectrum – konkursie fabuł – jest dużo filmów. Właśnie dlatego rok temu cieszyłem się, że było ich 13 (choć jestem zdania, że 12 to maksymalna liczba). W tym roku jednak wracamy do stanu rzeczy z 12. edycji i ponownie w sekcji Spectrum zostanie zaprezentowanych aż 16 fabuł. Szkoda, bo przy takiej liczbie publiczność nie jest w stanie wyłonić sobie koherentnego obrazu sekcji, głosy są rozrzucone i w rezultacie nagrodę otrzymuje film, który być może na nią nie zasługuje. W tym roku w ramach Spectrum obejrzę 10 tytułów, z których część udało mi się obejrzeć już przed festiwalem. Przy okazji współpracy z American Film Festival, podobnie jak przed Nowymi Horyzontami, przygotowałem mały przewodnik po (głównie) filmach konkursowych. Dzięki temu, że udało mi się zapoznać z sześcioma tytułami przed festiwalem, zanim opiszę film, którym otworzyłem tegoroczny AFF, podzielę się wrażeniami na temat części konkursu głównego.

Pierwszym filmem z sekcji konkursowej był Ty i ja (2023). Jego autorka, Summer Shelton, będąca na co dzień producentką, debiutuje tu jednocześnie jako reżyserka i aktorka. To historia dojrzałych osób, które rozstały się kilkanaście lat temu. Jednak Sara i Joseph spotykają się przypadkowo w miasteczku, w którym kiedyś żyli. To spotkanie będzie okazją nie tylko do ponownego kontaktu, ale też do powiedzenia tego, czego nie miało się odwagi lata wcześniej, a być może i do próby zadośćuczynienia za dawno wyrządzone krzywdy? Debiut Summer Shelton jest w stanie pozostawić widza rozdartym. Z jednej strony, dzięki oszczędnej realizacji, pojawia się tu pewnego rodzaju mumblecore’owy klimat (również na płaszczyźnie scenariusza) – przydaje to autentyczności całej historii. Podobnie jak wątki czy sceny, które wydają się być osobiste, ale jednocześnie mocno uniwersalne. Z drugiej jednak strony rozmowy bohaterów często nic nie wnoszą, są powierzchowne i w konsekwencji prowadzą do mało wiarygodnego punktu kulminacyjnego. Wszystko to składa się na dość miałką ostatnią części filmu, w której historia zostaje skompresowana, a opowiadanie samo w sobie niemal przestaje się liczyć. Żałuję, że tak to wygląda, ponieważ wierzę, że kino zawsze będzie potrzebowało opowiadania takich historii. Być może jednak w nieco odmienny sposób.

1. Ty i ja
Ty i ja (2023, reż. Summer Shelton)

Portret rodzinny (2023, reż. Lucy Kerr) przenosi nas do Teksasu, gdzie jesteśmy świadkami, a może nawet i gośćmi, zjazdu wielopokoleniowej rodziny. Jej liczni członkowie rozpierzchają się po dużej posiadłości, tworząc grupki, rozmawiając o życiu, plotkując o bieżących i dawnych sprawach. Gdzieś między tym wszystkim poznajemy Katy, która jako jedyna próbuje zgromadzić całą familię przed obiektywem aparatu, by zgodnie z tradycją uwiecznić ją na kolejnym zdjęciu. Jest to zadanie wymagające, tym bardziej że dochodzą nas wieści o tajemniczym wirusie i śmierci osoby bliskiej całej rodzinie, matka nagle znika bez śladu, a napięta atmosfera jest coraz wyraźniej wyczuwalna. W debiucie Kerr liczy się przede wszystkim klimat niepewności i atmosfera niepokoju. Każda następna scena, czasami potęgowana polifonicznymi dźwiękami, wzmaga w widzu uczucie napięcia. Katy nerwowo przemierzająca posiadłość w poszukiwaniu zagubionej matki zapuszcza się w coraz dalsze rejony, dezorientując siebie i nas. I choć portret rodziny, jaki kreśli Kerr, pozostawia nas z większą ilością pytań niż odpowiedzi, możemy czerpać przyjemność z prób ich objaśnienia.

2. Portret rodzinny
Portret rodzinny (2023, reż. Lucy Kerr)

Pozostajemy cały czas nie tylko w sekcji Spectrum, ale również w Teksasie, a to za sprawą LaRoy (2023), debiutu Shane’a Atkinsona. W tej fikcyjnej mieścinie, gdzie diabeł mówi dobranoc, żyje Ray, który wraz z bratem prowadzi sklep z narzędziami. Gdy miejscowy prywatny detektyw uświadamia mu, że zdradza go żona, Ray postanawia z sobą skończyć. I choć nigdy nie trzymał broni, tuż przed wystrzałem do jego samochodu wchodzi mężczyzna i zleca mu zabójstwo lokalnej szychy. Choć pomyłka jest oczywista, Ray, niewiele się zastanawiając, podejmuje się zadania. LaRoy z powodzeniem łączy poważne tony z komediowymi akcentami, dzięki czemu publiczność może mieć sporo frajdy i doświadczyć kilku całkiem zgrabnych zwrotów akcji. Duetowi z przypadku – John Magaro i Steve Zahn – towarzyszy na ekranie znakomita chemia, Atkinsona zaś świetnie bawi żonglowaniem stereotypami i obśmiewaniem wszystkiego, co wiąże się z życiem w prowincjonalnych, małych miastach. Dobra, niezobowiązująca zabawa gatunkami i konwencjami.

3. LaRoy
LaRoy (2023, reż. Shane Atkinson)

Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych, czyli tytułowe The Sweet East (2023, reż. Sean Price Williams) wcale nie jest takie słodkie, o czym przekona się Lillian, licealistka, która w ramach wagarów postanawia przebyć powyższą trasę. I choć połączenie jej naiwnej natury z pierwiastkiem sprytu znacznie wydłuży jej podróż, w pewnym momencie będzie musiała dobiec końca. Debiut Williamsa, uznanego operatora filmów niezależnych, to rozedrgany majak krótkiego okresu życia nastoletniej dziewczyny. Przyklejona do twarzy kamera portretuje galerię najdziwniejszych postaci, wśród których znajdą się m.in. nieudolni anarchiści, upadli intelektualiści i żyjący w swoich bańkach artyści – wszyscy oni będą starać się narzucić dziewczynie własną wizję świata, określony sposób postrzegania rzeczywistości. The Sweet East to jednocześnie brutalna, kojąca i zwodnicza wizja Wschodniego Wybrzeża – miejsca, gdzie już od dawna wszystko zostało ustalone, ale zarazem proponującego olbrzymie możliwości.

4. The Sweet East
The Sweet East (2023, reż. Sean Price Williams)

Rod Blackhurst wraz ze swoim nowym filmem Krew w piach (2023) przenosi nas do zaśnieżonej Montany pierwszej połowy lat 90. Oto Cliff, komiwojażer sprzedający sprzęt medyczny, próbuje utrzymać rodzinę. Coraz trudniej wiązać mu koniec z końcem, tym bardziej że właśnie stracił pracę. Mężczyzna spotyka Ricky’ego, dawnego znajomego i byłego współpracownika. Choć łączy ich mroczna przeszłość, Cliff decyduje się na kolejne wspólne zlecenie, które będzie równie nielegalne, co niebezpieczne. Scoot McNairy i Kit Harington tworzą ciekawy, dynamiczny duet. Każdy z nich jest na swój sposób bezwzględny, bo przecież nie liczy się nic tylko tak ciężko zarobione pieniądze. Mieszanka gatunkowa zawierająca w sobie elementy dramatu, thrillera i kina akcji sprawdza się tu wyśmienicie, angażując widza w poczynania każdej z czołowych postaci. Polecam zwolennikom mrocznych, prowincjonalnych historii.

5. Krew w piach
Krew w piach (2023, reż. Rod Blackhurst)

Na koniec zostawiałem najlepsze! Ostatnim tytułem ze Spectrum, jaki miałem okazję obejrzeć jeszcze przed festiwalem, było Ciche miejsce (2023, reż. Olivia West Lloyd). Debiut Lloyd opowiada o Megan (znakomita Jennifer Kim), kobiecie, której po uprowadzeniu i miesiącach przetrzymywania przez nieznanych sprawców udało się uciec z niewoli. Do normalności pomaga jej wrócić mąż Scott (jak zawsze świetny Kentucker Audley), planując m.in. wspólny wyjazd do tytułowego cichego miejsca, czyli nadmorskiego domu, który kiedyś należał do jego rodziny. Dość szybko okazuje się jednak, że wyjazd nie był dobrym pomysłem. Olivia West Lloyd niezwykle odważnie podchodzi do gatunkowej zabawy, zapożyczając ze slasherów koncept final girl i umieszczając go w ramach thrillera psychologicznego. Reżyserka nie bierze jeńców – robi z widzami, co tylko chce. Neguje postrzeganie przez Meg rzeczy i zjawisk, myli tropy interpretacyjne, równocześnie tworząc nowe, każe wreszcie zastanawiać się widzom, co jest prawdą, a co tylko urojeniem. Wszystko to składa się na rewelacyjny debiut, przepełniony ogromną świadomością gatunkowych konwencji i ram, które cudownie wypełniają się nowym i nieoczywistym.

6. Ciche miejsce
Ciche miejsce (2023, reż. Olivia West Lloyd)

Jeśli zaś chodzi o wspomnianą wcześniej retrospektywę Alexa Rossa Perry’ego, to jak najbardziej zachęcam Was do łapania wszelkich jego filmów. Sam wybiorę się na trzy z nich i oczywiście opiszę je w relacji, Wam zaś polecam szczególnie Do ciebie, Philipie (2014) i Królową Ziemi (2015). O obu pisałem w relacja z AFF-u lata temu, ale uważam też ten zestaw za udany start w świat filmów Perry’ego. Dajcie szansę i sprawdźcie, czy to też Wasz świat.

Filmem otwierającym dla mnie 14. edycję American Film Festival był Czasem myślę o umieraniu (2023, reż. Rachel Lambert), stanowiący część sekcji Festival Favorites. Fran, samotna, młoda kobieta, wiedzie uporządkowane i nudne życie. Napędzana serkiem wiejskim (jej ulubionym daniem) codziennie rano znajduje siłę, by pojawić się w pracy i przedzierać się przez kolejne arkusze kalkulacyjne i dyrdymały padające w rozmowach jej współpracowników, z którymi sama raczej się nie komunikuje. Samotne posiłki, rozwiązywanie sudoku i wczesne pory zasypiania dopełniają jej rytuałów. Z bezpiecznej rutyny wyrywa ją Robert, nowy pracownik, który nagle pojawił się w biurze i zaprosił ją do kina. Rachel Lambert jakby od niechcenia kreśli portret emocjonalnych outsiderów, często pragnących poczuć cokolwiek. Jedyną prawdziwą rozrywką Fran jest snucie wizji sposobów, w jakie mogłaby ze sobą skończyć. Jest to jednak wiedza tajemna, podobnie jak sporo o wiele mniej niecodziennych informacji, których kobieta pilnie strzeże przed otoczeniem. Skorupa chroniąca wszystkie jej tajemnice jest twarda, a Czasem myślę o umieraniu jest filmem o tym, jak kruszy się ją na własnych zasadach. Subtelne, delikatne kino, w którym na pozór dzieje się bardzo niewiele.

7. Czasem myślę o umieraniu
Czasem myślę o umieraniu (2023, reż. Rachel Lambert)

Jutro dzień filmów konkursowych, w ramach Spectrum obejrzę aż trzy seanse. Na dokładkę dorzucę jeden film z przeglądu Perry’ego oraz Eileen z sekcji Highlights.

Sławomir Wasiński

Korekta tekstu: Maciej Kiełbas

2 uwagi do wpisu “14. American Film Festival: Dzień pierwszy

Dodaj komentarz