14. American Film Festival: Dzień trzeci

Podróż z kinem Alexa Rossa Perry’ego dziś dobiegła końca, a na jej udany finisz złożyły się aż dwa tytuły. Pierwszym z nich było Złote wyjście (2017), którego centralną postacią jest Nick – archiwista dobijający powoli do pięćdziesiątki, mający wiele problemów. Przygniatająca rutyna, skomplikowana rodzina, wypalenie zawodowe – pełny zestaw nieszczęść. Na domiar złego otrzymał również zadanie skatalogowania dokumentów po teściu. Czas jest ograniczony, a praca idzie powoli, dlatego zatrudnia na staż Naomi, która przybyła niedawno z Australii do Nowego Jorku. Ta słodka trucizna w postaci niepozornej dziewczyny postawi na głowie relacje sporego grona osób. Bez wątpienia jest to najbardziej stonowany, ale i głęboki film Perry’ego. Jego efemeryczność uwidacznia się w fabularnym koncepcie, który przedstawia zawiłe i stosunkowo skomplikowane relacje w najróżniejszych konfiguracjach. Trudno nie docenić pomysłu na film, a tym bardzie jego udanej realizacji. Poszukiwanie tytułowych złotych wyjść z najróżniejszych sytuacji życiowych, w które zostają wrzuceni bohaterowie, odbywa się gorączkowo, jednak mimo wielu starań tylko szczęśliwcom uda się wyjść z plątaniny „trującego bluszczu” bez szwanku.

1. Złote wyjście
Złote wyjście (2017, reż. Alex Ross Perry)

Zestawienie powyższego tytułu z o kilka lat wcześniejszą Paletą barw (2011) daje efekt wzmożonego dysonansu. Tu Perry-buntownik obsadza siebie oraz Carlen Altman (współscenarzystkę filmu) w rolach Colina i JR – brata i siostry. I choć najczęściej żyją jak pies z kotem, kiedy JR prosi brata o pomoc, ten zgadza się jej towarzyszyć w kilkudniowej podróży. Droga jest kręta i wyboista, szczególnie w towarzystwie kogoś, kto zna wszystkie twoje słabości i nie zawaha się ich bezlitośnie wytknąć. Jednak gdy na horyzoncie pojawiają się przypadkowe postacie, również te z przeszłości obojga, chwilowy sojusz wcale nie jest wykluczony. Wspomniana rozbieżność w odbiorze dzieła bierze się z tego, że Paleta barw jest mocno energetyczna, dialogi są wystrzeliwane niczym z karabinu maszynowego i ostre jak sztylety przecinające powietrze. I choć nie jest to mój ulubiony film tego twórcy, chociażby ze względu na wyraźnie widoczną jeszcze niedojrzałość i sposób wyrażania idei, nie można mu odmówić przewrotności i sporej dawki buntu napędzającego całą historię.

2. Paleta barw
Paleta barw (2011, reż. Alex Ross Perry)

Trzeci film dnia stał się częścią lubianej przeze mnie sekcji Festival Favorites, a jest nim Opcja perska (2023, reż. Maryam Keshavarz). Reżyserka, sięgając do wątków autobiograficznych, opowiada historię młodej kobiety imieniem Leila, która wychowała się na styku kultur – irańskiej i amerykańskiej. W praktyce oznaczało to brak akceptacji i przynależności do którejś ze stron. Dziewczyna przez lata walczyła o swoje marzenia, ale przede wszystkim o tożsamość – niezakłóconą tradycją, obyczajami czy religią. Skutkuje to trudnymi relacjami z matką, które pod wpływem wielu nieoczekiwanych zdarzeń będą się zmieniać. Choć Maryam Keshavarz opowiada o dobrze znanych tematach, takich jak konflikt między tradycją a nowoczesnością, międzypokoleniowa przepaść czy równie uniwersalne pogmatwane relacje rodzinne wynikające m.in. z uwarunkowań kulturowych, robi to w niezwykle zbalansowanych tonach. Nie ma tu zbytniego nadęcia, istotne wątki i tematy są przełamywane drobnymi komediowymi elementami, czy nawet rozbijaniem czwartej ściany. Dzięki podobnym zabiegom reżyserka podaje nam znane motywy w świeży i zdystansowany sposób, czego nigdy nie sposób przecenić.

3. Opcja perska
Opcja perska (2023, reż. Maryam Keshavarz)

Zanurzając się w sekcję Midnight Indies dominowały u mnie głównie niepewność połączona z nadzieją. Dziś aż dwukrotnie udało mi się przekonać o efektach. Pierwszym filmem z tej części festiwalu był Glut (2023, reż. Mary Dauterman), czyli dość niecodzienne połączenie horroru, dramatu i komedii. Anna nie może pozbierać się po śmierci swojej współlokatorki i najlepszej przyjaciółki – Izzy. Zaniedbuje pracę, związek z Maxem i cały świat. Z chwilowego letargu wyrywa ją ucieczka tytułowego Gluta – czarnego kota, którego dziewczyny przygarnęły, a który teraz ugryzł Annę i zniknął bez śladu. Nie będzie jej dane odciąć się od wszystkiego, bo prócz odnalezienia kota, kobieta zauważa, że jej ciało zaczyna się niepokojąco zmieniać. Glut jest przykładem filmu, gdzie połączenie różnych pomysłów nie do końca działa, jak powinno. Temat żałoby jest fascynującym polem do eksploracji, ponieważ daje wiele możliwości. W praktyce wygląda to jednak tak, że materiału spokojnie wystarczyłoby na krótki metraż, chociażby z tego względu, że elementy body horroru są liczne, a ciało bohaterki nie daje jej o sobie zapomnieć. Szkoda, ponieważ ten romans konwencji przykrywa i spłyca istotne wątki filmu Dauterman.

4. Glut
Glut (2023, reż. Mary Dauterman)

Drugie spotkania z Midnight Indies było zdecydowanie bardziej udane, wszystko za sprawą filmu Spadające gwiazdy (2023, reż. Gabriel Bienczycki, Richard Karpala). Oto czas żniw, pierwsza noc, podczas której z nieba spadają gwiazdy, a może tylko początkowo wyglądają jak gwiazdy, ale tak naprawdę to czarownice żądające plonów? Trzech braci będzie miało okazję rozwiać te wątpliwości – wszak wybierają się na nocną, pustynną przejażdżkę, by odszukać zakopane zwłoki wiedźmy. To, co absolutnie sprzedaje Spadające gwiazdy, to powaga przedstawionego świata. Zagrożenie jest tu od początku realne, nikt nie nabija się z „czarownicy na miotle”, napięcie zaś potęgowane muzyką i grą aktorską nie znika. To podejście „na serio” pozwala z dość absurdalnego pomysłu zrobić solidny film ze świetnym zakończeniem. Pozytywne zaskoczenie.

5. Spadające gwiazdy
Spadające gwiazdy (2023, reż. Gabriel Bienczycki, Richard Karpala)

Jutrzejszy dzień będzie intensywny, bo wcześnie rano idę na najnowsze dzieło Martina Scorsesego, a później czeka mnie miks filmów z kilku sekcji, w tym dwa tytuły z Highlights!

Sławomir Wasiński

Korekta tekstu: Maciej Kiełbas

2 uwagi do wpisu “14. American Film Festival: Dzień trzeci

Dodaj komentarz